środa, 4 grudnia 2013

Rozdział szósty.

5 komentarzy = następny rozdział
" Małe, żółte stworzenie. Małe, żółte stworzenie.." powtarzałem sobie w myślach rozglądając się za moją przyszłą skośnooką koleżanką. Nie lubię Azjatów, jakoś nie kręcą mnie te ich skośne oczy. Zresztą nigdy nie widziałem ładnych Azjatek. Ciekawe czy dziewczyna mówi po angielsku, bo ja z żadnym chinolem się nie dogadam. Natomiast "żółtki" są teraz moimi nowymi przyjaciółmi. Chociaż nie bardzo ich lubię wyboru nie mam, muszę. Ratują moją mamę. Zza rozsuwanych drzwi wyszła, niska, ciemnowłosa dziewczyna o niezwyczajnych rysach twarzy. Ale to chyba nie ona, za ładnie się prezentuje mimo, że ma okulary na nosie. Usiadłem na niebieskim krzesełku, przymykając oczy. Ze względu na wczesną porę nie byłem jakoś specjalnie wypoczęty.
Ivy
"Mówiła, że kogoś przyśle, jakoś kurde nic nie widzę." przeglądałam wzrokiem po wszystkich, nawet najmniejszych kątach lotniska. Nic, a nic nie było. Schowałam rączkę od walizki i przysiadłam na krzesełku, swoją drogą bardzo nie wygodnym krzesełku. Ściągnęłam okulary i wyciągnęłam telefon. Odblokowałam klawiaturę i wybrałam numer do mamy. Był na szybkim wybieraniu ze względu, że jesteśmy dość zżyte i często rozmawiamy przez telefon. Szkoda tylko, że to tylko telefon. Na żywo gdy przebywamy razem zaraz się kłócimy.
- Mamo, powiedziałaś, że przyślesz kogoś bo nie możesz opuścić kwiaciarni. A teraz jak zwykle siedzę tutaj sama. - nie witając się rzuciłam się na nią z wyrzutami. 
- Przecież Louis miał przyjechać po ciebie. Poczekaj chwilkę, może zaraz się zjawi. - rozmowa toczyła się w naszym ojczystym języku więc raczej nikt nie rozumiał jej. Założyłam okulary na bluzkę i rozłączyłam połączenie cicho wzdychając.

Louis
Odlatywałem już w objęcia Morfeusza, dopóki nie przysiadła się koło mnie jakaś dziewucha, gadająca jakimś faflunem. Uchyliłem jedno oko i spojrzałem na nią spod byka. JEJ OCZY. Podskoczyłem i odsunąłem się od niej. Spojrzała na mnie pytającym wzrokiem. Nie wiedziałem jak się zachować - spanikowałem, powiedzieć jej kim jestem zgarnąć i tyle? Przecież ona nie mówi w moim języku, a jakimś dzikim. Umiem tylko powiedzieć dzień dobry po japońsku, bo kiedyś w szkole podstawowej mieliśmy przedstawienie, poświęcone kulturze Japońskiej. 
Lekko dotknąłem dziewczynę w ramię, znów spojrzała na mnie tymi ślipiami. Straszne są, ale fakt faktem ładne.
- Konicziła (konichiwa) - moje policzki zalały się lekkim rumieńcem. Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie, wyciągnęła rękę w moją stronę.
- Cześć, ty jesteś Louis tak? Miło mi cię poznać. Jestem Ivy. - dała mi odpowiedz po angielsku. Zrobiłem z siebie nic, tylko idiotę przed nią. Nie chcąc być nie grzeczny, objąłem jej drobną dłoń swoją.
- Louis, przepraszam. Nie myślałem, że ty to ty.. - plątałem się w swoich słowach. Od kiedy ja jestem taki nieśmiały? Miły? Właśnie, ja miły dla obcych to raczej nie jest prawdopodobne. Niedawno stałem się dość agresywny i nerwowy. Może to moja natura, a może to ze względu na zaistniałą sytuację. 
- Spokojnie, przecież dopiero co tu usiadłam. Nie wiem może byś mnie zawiózł do kwiaciarni? Bo słyszałam, że to dziś jest twoim zadaniem. O, i weź moją torbę. - roześmiała się, a mnie skrzywiło. Nie jestem jej służącym. Podniosłem swoje szanowne dupsko i energicznym ruchem ręki wskazałem na wyjście. Wziąłem tą cholerną walizkę i ruszyłem zaraz za nią.
Kiedy już znaleźliśmy się na zewnątrz w moją twarz buchnął wielki zaduch. Tak, ta klima na lotnisku była zdecydowanie lepsza. Wolnym krokiem szliśmy w stronę przystanku autobusowego.
- Więc? Pracujesz u mojej mamy, tak? Długo? - zapytała.
- Niekoniecznie długo, wręcz przeciwnie.. Bardzo krótko. Teraz jak ty przyjechałaś to pewnie mnie zwolnią, raczej lepiej sobie z tym radzisz. - parsknąłem i mrugnąłem do niej. Z kurtki wyciągnąłem papierosa i odpalając go poczułem na policzku coś piekącego, a mój nałóg spadł na ziemie. Automatycznie moja dłoń znalazła się w piekącym miejscu. Przesadziła gówniara.
- Za co to było!? - krzyknąłem. - Nie dość, że musiałem tu po ciebie przyjechać, chociaż wcale nie miałem ochoty to jeszcze dostaje od ciebie po pysku!?
- Ja.. Przepraszam. Nie chciałam trafić w policzek tylko w fajkę. Jestem po prostu uczulona na dym tytoniowy.. - mówiła mając łzy w oczach. Ok, rozumiem. Mogła się trochę przestraszyć ale żeby zaraz ryczeć?
- Dobra, nie ważne. Chodź już bo autobus nam ucieknie. - odpuściłem przypominając sobie, że ona jest córką mojego szefa. Nie mogłem więcej pozwolić sobie na takie zachowania.
- Jak to autobus? Nie masz samochodu? - spojrzałem na nią jak na idiotkę. Fakt, śpi na kasie i pewnie ani razu nie jechała autobusem bojąc się o własną dupkę. 
- Nie mam samochodu. I tak, jedziemy autobusem, nie rób z siebie paniusi. - dziewczyna spuściła głowę w dół, mimo wszystko było widać jej rumieńce. 
- Oj no chodź, chodź. Przepraszam. - objąłem ją jedną ręką próbując przyśpieszyć jej ślimacze ruchy.


Wyrazy: 752
Litery: 4850

wtorek, 26 listopada 2013

hi :3

Więc.. Smutno mi, nie ma komentarzy, nikt nie wchodzi. HELOŁ, czy tu wg ktoś jest? DAJCIE MI JAKIKOLWIEK OZNAK WASZEGO ŻYCIA. Jak nie będzie pod rozdziałem piątym chociaż pięciu komentarzy no to sorry, rozdziału też nie będzie. Przepraszam, że muszę Was szantażować, ale naprawdę nie wiem czy jest dla kogo pisać opowiadanie. Soyeon xx.

sobota, 23 listopada 2013

Rozdział piąty.

Ivy
Wycieczka nie trwa nawet tydzień, a mi już jest tęskno. Spotkałam się ze znajomymi, odwiedziłam rodzinę ale co dalej? Mam chodzić przez cały tydzień na zakupy? W Irlandii są te same sklepy.
Wzięłam swoją torbę podróżną i wyciągając z hotelowych szafek ciuchy chowałam je do niej. Na koniec oczywiście nie mogłam jej dopiąć. Usiadłam na niej i próbowałam. Udało się ale ze strachu że pęknie owinęłam to jeszcze sznurkiem. Zostawiłam torbę przy stoliku i wyszłam zjeść kolację. Zamknęłam za sobą drzwi od apartamentu i po krętych schodach zeszłam do stołówki. Dzisiaj na kolację było spaghetti z sosem bolońskim. Usiadałam przy nowoczesnym stoliku czekając na posiłek. Tutaj sygnalizacją o chęć zjedzenia czegoś jest po prostu klapnięcie przy stoliku. Kelnerka ubrana w tradycyjny strój koreański podała mi jedzenie po czym bez zastanowienia zaczęłam konsumować.
Po zjedzeniu..
- O jezu jak się najadłam.. - wymruczałam łapiąc się za brzuch. Wstałam z krzesła z zamiarem powrotu i pojechania na lotnisko. Niestety, piłka (?) na podłodze popsuła moje plany. Wyłożyłam się jak długa, czując silny i bolący uścisk w kostce. Od razu podleciał do mnie jakiś kelner.
- Czy wszystko w porządku? Jest pani ranna? Może pani wstać? - zalał mnie pytaniami tak zdenerwowany jakby miał zaraz odbierać poród.
- Boli mnie kostka. - jęknęłam łapiąc się za bolące miejsce. Mężczyzna pomógł mi wstać i złapał pod rękę gdyż nie mogłam iść. Zaprowadził mnie aż pod jeden najbliższy seulski szpital.

- Złamana - powiedział siwy lekarz w białym kitlu lekarskim. Uniosłam głowę na jego twarz i zesmutniałam.
- A czy będę mogła jechać normalnie samolotem?
- Wydaje mi się, że problemu nie będzie ale niech przyjdzie ktoś po ciebie jak już będziesz w..
- Irlandii.
- Jak już będziesz w Irlandii. - poprawił się i uśmiechnął się do mnie. Łapiąc mnie za rękę i delikatnie smyrając mnie po zewnętrznej stronie. Szybko ją zabrałam zaniepokojona. Na szczęście pojawiła się pielęgniarka z gipsem jeszcze w płynnej postaci, wacikami, bandażami.
- Dzień dobry. - ukłoniłam się przy okazji poprawiłam się na siedzeniu.
- Proszę ściągnąć spodnie, albo podwinąć do samej góry. - jak dobrze że miałam dresy..

Po wyjściu ze szpitala złapałam pierwszą lepszą taksówkę żeby dojechać do hotelu po bagaż i na lotnisko. W hotelu zabrałam wszystko co musiałam wymeldowałam się i pożegnałam ze znajomymi, których tu poznałam. Gdy byliśmy już na lotnisku zadzwoniłam do mamy, oczywiście włączyła się poczta.
- Cześć mamo, stał się mały wypadek i nie mogę sama dojechać z lotniska do domu, przyjedź po mnie! Ach! Bo Ty nie wiesz, ja wracam już do domu, nudno tu. Śpij dobrze. I nie zawiedź mnie.

Wyrazy: 424
Litery: 2660
Rozdział baaardzo krótki, natomiast jak i również nudny.. Ale niestety nie mogłam tego pominąć, wolałam całą nude napisać w jednym krótkim, a następny już zacząć lepiej :) proszę o komentowanie wpisów i wchodzenie na bloga. To mi daje znaki kto czyta :)

piątek, 15 listopada 2013

Rozdział czwarty.

14.04
Obudziłem się jakoś koło szóstej. Rozejrzałem się po sali, jakże to ponurej sali. Białe ściany, sufit.. A nawet biała wykładzina podłogowa. Koło łóżka mała szafeczka, na której stały kwiaty w karteczką. Próbowałem do nich dosięgnąć i niestety.. W tym momencie z hukiem musiała wpaść pielęniarka wydzierając się, że dziś wychodzę na skutek czego z przerażenia przekulałem się na ziemie.
- Auuuć?
- Jezu, chłopcze! - odbiegła do mnie i mi podała rękę, żebym wstał. - Co ty wyprawiasz? Przecież masz ranną głowę! - krzyczała na mnie. - Skoro już taki zdrowy to w tej chwili masz się pakować i dzwonić bo mamę, bez niej wypisu nie dostaniesz. - przeginała, moja cierpliwość się skończyła. Jakim prawem ona może się tak do mnie odzywać, równie rozwścieczony co ona odpowiedziałem.
- Gdyby nie pani i pani wrzaski, bym sobie sięgnął tą cholerną karteczkę spokojnie. Zresztą tak, na pewno chciało mi się spać.. Ooo no wie pani tak mi się tu nudzi, że lubię spadać z łóżka. - powiedziałem z sarkazmem w głosie i spojrzałem na nią gniewnie. I podeszłem do szafki pakując swoje rzeczy. Tylko skąd tyle ich tu.. Przecież ja tu byłem od właściwie od wieczora. No ale spakowałem je i poszedłem do szpitalnej łazienki przebrać się z piżamy, następnie oddając ją, gdyż to nie była piżama szpitalna. Będąc już w "świetlicy" spakowany i gotowy do wyjścia zadzwoniłem po mamę.
- Cześć synku! Jak się czuj.. - zacięła się, po czym znów kontynuowała - jestem na ciebie zła, ponieważ ja do ciebie wczoraj coś mówiłam, a Ty bezszczelnie.. Phi! Zasnąłeś. - kolejna kobieta dziś na mnie się wydzierała, czy ich dzisiaj coś powaliło?
- Po prostu przyjedź po mnie, wychodzę już. - powiedziałem oschle i rozłączyłem się lekko uderzając telefonem o stół. Jak one mogą być nie miłe, to czemu ja nie mogę. W sumie odkąd dowiedziałem się o chorobie mamy zauważyłem, że stałem się bardzo nerwowy. Ale to chyba ze zmartwienia, troski.. Tak to dziwnie brzmi "nerwowość z troski"..
***
- Louis też i się wydaje że moglibyśmy odmalować trochę mieszkanie.. Ponuro i nudno się tu zrobiło. Preferuję, jakieś żywsze kolor. - powiedziała Jolie, gdy już byliśmy w domu i sączyliśmy gorącą herbatę przed telewizorem.
- Nie szkoda i pieniędzy na to? Musimy uzbierać na leczenie. A właśnie, jak i się pracuje w hurtowni mamo? W hurtowni musi być ci ciężko.. - szepnąłem na co ona mnie klepnęła w ramie w pocieszającym geście.
- Może i jestem chora ale żyję i mam siłę. W pracy jest super, poznałam pare ciekawych osób. Nie jest aż tak dużo pracy ale nudno też nie jest.
- Cieszę się mamo, proszę dbaj o siebie.. Nie chcę stracić kolejnej osoby. - delikatnie przysunąłem się do niej i przytuliłem gładząc jej plecy ręką. - przepraszam za to jak się zachowałem w szpitalu, jak rozmawialiśmy przez telefon, nie chciałem być nie miły po prostu zdenerwowała mnie pielęgniarka i.. no wiesz mamo.
- Lou jest ok - zaśmiała się delikatnie, wstając i wyciągając odkurzacz. W był domu straszny bałagan, na panelach było dużo piasku, a na meblach dużo kurzu. Wstałem nie mając co robić i włączyłem laptopa przeglądając jakieś obrazki na weheartit, to tak bardzo dziewczęce. Jestem tak bardzo dziewczęcy. Siedząc tak mijały godziny, w końcu wybiła 23.00, a mój telefon wibrować. Uruchomiłem ekran. - czego ona chce.. - mruknąłem i odtworzyłem sms'a od żony mojego szefa.
" Witaj Louis, przepraszam, że pisze o tak późnej porze lecz potrzebuję Twojej pomocy. Moja córka przyjeżdża z Korei i nie mogę jej odebrać. Czy mógłbyś pojechać po nią jutro o 8 na lotnisko? Zapłacę Ci ile chcesz byle zgódź się. " - patrzałem na tego sms'a jak na jakieś gówno. Czy jej córka ma 5 lat żeby ktoś musiał po nią przyjeżdżać? Zapłaci mi. Niech zapłaci. Odpisałem jej.
" Nie ukrywam iż nie bardzo mam jak po nią pojechać ale jeżeli jest taka potrzeba, no to czemu nie."
Litery: 3800
Wyrazy: 634
Przepraszam, nie było rozdziałów i raczej nie będzie.. Będą ale co jakiś czas. Szkoła, treningi, szkoła treningi. Nie daję rady. Nie będę kłamać że będę wstawiać regularnie bo wiem że tak teraz nie będzie.

środa, 28 sierpnia 2013

Rozdział trzeci.

- Wróóóóóciłem! - ryknąłem niczym lew. Zaraz pojawiła się koło mnie mama.
- No i jak było? No jak!? - dopytywała się z podekscytowaniem. Wygląda jak zdrowa. W życiu bym nie powiedział, że ona jest chora. Zawsze pełna optymizmu i w sumie za to ją kocham. Nie ważne czy coś jest źle czy nie, zawsze swoim uśmiechem potrafi postwaić na nogi.
- Nie jest źle. Tylko nogi mnie bolą. Cały czas latałem w tą i w tą... A tyle tam ludzi, że nie było kiedy nawet jakiejś kawki wypić. - parsknąłem śmiechem całując Jolie w policzek. Sprawnie ominąłem mamę i poszedłem się przebrać w jakieś domowe ciuchy. Naprawdę ta praca męczy nogi. Aish.. Wszystko wymaga poświęcenia. Usiadłem w swoim bujanym fotelu obitym skórą. Mam go po tacie. Tak bardzo mi go brakuje, czasami myślę jakby to było gdyby wtedy nie poleciał na tą delegację.
- Tatusiu? Musisz jechać? Mieliśmy dziś obejrzeć mecz, obiecałeś mi. - wyjęczałem i przytupałem nogą. Na co tatuś się zaśmiał.
- Muszę, żeby mieć pieniążki Lulu. Teraz już naprawdę obiecuję, że jak wrócę to zamiast oglądać mecz w telewizji zabiorę cię na taki mecz, żebyś mógł obejrzeć na żywo. - uśmiechnął się do mnie i zmierzwił moje włosy swoimi palcami.
- Cieszę się! Super! Czekam tato. Kocham Cię! - przytuliłem go w udach bo mając 12 lat wysoki nie jestem. A mój tatuś ma dwa metry. Nigdy go nie opuszczę, ani on mnie.
***
"Wiadomości z ostatniej chwili! Młody pilot Thomas Williams wsiadł za stery samolotu jadącego z Irlandii do Węgier pod wpływem alkoholu. Samolot spadł i się rozbił. Prawdopodobnie nikt nie przeżył. Znaleziono jedynie kawałki ciała pilota i paru innych pasażerów. "
- Mamo co się stało? Czemu płaczesz? -zapytałem nieświadomy niczego i przytuliłem ją jak ona zawsze przytulała mnie, kiedy płakałem"
- Tato nie żyje. "
Wytarłem w policzka łzę, wstałem i podeszedłem do okna patrząc centralnie w niebo.
- Pomóż nam tato, proszę Cię.
***
Po zjedzonej kolacji ucałowałem mamę w policzek i wziąłem ciepłą kąpiel. Wychodząc z wanny potknąłem się uderzając głową o kafelki.
- LOUIS!
"Jolie"
Położyłam się wcześniej o zjedzonej kolacji i prysznicu, żeby nie zaspać do nowej pracy. Huk dochodzący ze strony łazienki postawił mnie na nogi. Poderwałam się z łóżka i biegiem weszłam do niej. Na podłodze krew, wszędzie.
-LOUIS! - krzyknęłam do nieprzytomnego chłopaka. Wyciągnęłam telefon i drżącymi rękami wybrałam numer na pogotowie, które było niecałe 10 minut później i zbierali mojego syna z podłogi. Nie mogłam powstrzymać łez. To mój jedyny syn. Muszą mu pomóc. Tak jak on pomógł mi.
***
"Louis"
Jezu, jak mnie boli głowa. Czy ja już umarłem? Widzę światło! Co się dzieje.. Nie mogę otworzyć oczu, moje powieki są takie ciężkie. Udało się. Widzę postać świeci tak jasno.
-Czy ja jestem w niebie? Jesteś mym aniołem? - zapytałem, a przed mój wzrok doszedł do normy widząc "mojego anioła" zaczerwieniłem się. Jest nim Jenny.
- No jeżeli chcesz to czemu nie. - zaśmiała się z lekko drwiną. Ktoś pogłaskał mnie po ręku - mama.
- Mamo, wszystko w porządku? Czemu jestem w szpitalu? - próbowałem wstać ale zakręciło mi się w głowie o opadłem.
- Uważaj trochę. Rozbiłeś sobie głowę. Ooo.. Widzę, że nie jest tak jak w większości filmów amerykańskich i Twoje pierwsze zdanie to nie jest "gdzie ja jestem?" mój kochany synek. Jak się czujesz? Mam iść po lekarza? A może dać Ci coś zjeść albo pić? Chociaż nie, bo może nie możesz... - i się rozgadała, nie widziałem końca w jej długiej wypowiedzi. Odpowiadałem jej kiwając ręką, oczami, uśmiechając się inaczej nie byłem w stanie.. Bolała głowa. Oparłem się lekko o poduszkę i syknąłem. Chyba tam właśnie jest ta rana. Mama nie przerywała, a Jenny się tylko śmiała. Za dużo gadki jak na dziś. Zasnąłem.

Jolie Tomlinson i Louis Tomlinson - 45l. i 17l. mieszkają w Irlandii odkąd zmarł Dan Tomlinson (tata Lou i mąż Jolie)
Liter: 3685
Wyrazów: 601

No i trzeci.. Wyświetleń brak, komentarzy też.. Trochę smutno ale żyję i piszę dalej! W poniedziałek rozdział ukarze się pewnie wieczorem. Wiadomo, rozpoczęcie roku itd. I tak jest super bo mam już plan wydarzeń na następne trzy rozdziały i powiem tak.. W poniedziałek MOŻE pojawi się w końcu główna bohaterka. A po szóstym rozdziału będzie nawet sporo kawałków z jej perspektywy. Niestety mama Lou stanie się wtedy drugoplanowym bohaterem opowiadania. Soyeon xx.

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Informacja.

Trochę dziwnie wypadło z tym niedziela-poniedziałek-czwartek.. Więc będzie tylko poniedziałek-czwartek.. A że był wczoraj to następny w czwartek ;)

Soyeon xx.

niedziela, 25 sierpnia 2013

Rozdział drugi.

13.04
Dzień, nie, proszę, nie. Nie chce mi się wstawać, a ten budzik nie chce przestać brzęczeć. Podniosłem się z łóżka i przeczesałem palcami włosy.. Dziś idę pierwszy raz do pracy, może niekoniecznie pracować ale potwierdzić swoje zainteresowanie pracą i poznać tam wszystko. Nałożyłem na siebie pierwsze lepsze spodnie i t-shirt maszerując do salonu, w którym na pewno już siedział ranny ptaszek (czyt. Jolie). Nie myliłem się, moja rodzicielka siedziała przed telewizorem w ogromnych kapciach z Kubusia Puchatka i sączyła jak się domyślałem kakao. Była jak dziecko, zawsze roześmiana z czasami dziecinnymi pomysłami. To akurat zaleta, którą odziedziczyłem właśnie od niej.
- Cześć Jolie. - krzyknąłem, a mama wystraszona podskoczyła wylewając kakao.
- Lou.. - wymruczała pod nosem. - Po pierwsze jestem twoją matką - tu wystawiła mi język w moją stronę. Jak śmie? - a po drugie masz to posprzątać.
- Krowa ci na język nasika. - zaśmiałem się i rzuciłem się na nią szybko odkładając kubek po czym zacząłem ją łaskotać. Błagała, żebym przestał ale śmiała się przy tym jak nigdy. Tak bardzo ją kocham..
***
Po zjedzonym śniadaniu już prawie spóźniony wręcz wybiegłem z domu. Poza ogrodzeniem domu odpaliłem papierosa zaciągając się nim powoli. Cholerny nałóg. Nie przestając biec paliłem papierosa tak zamyślony, że aż w końcu przebiegłem kwiaciarnie. Ze złości rzuciłem mniejszą połowę papierosa o ziemie i już spokojnym krokiem się wróciłem. Przed wejściem prysnąłem się perfumem.. Co najmniej jak baba wstydząca się swojego nałogu. Myśląc o tym na mojej twarzy pojawił się lekki grymas, który zmienił się zaraz po wejściu do kwiaciarni widząc młodą panią, ta samą co na ławce w parku. Wszystko się zgadzało, blond włosy, skośne oczy. Jak i również czując przyjemną woń wszystkich kwiatów w pomieszczeniu.
- Dzień dobry. 
- Och.. Louis, dzień dobry. Miło mi cię widzieć. Jestem Lee Jung Hyun ale tak jak mój mąż i córka mówi się na mnie inaczej, czyli w moim wypadku Jenny. Rozumiem, że zgadzasz się by tu pracować i zacząć już od dziś? -zamurowało.. jak to od dziś? Przecież ja nawet nie wiem co gdzie jest.
- Znaczy.. Tak zgadzam się.. Ale no bo.. Ja nie wiem czy ja wiem gdzie co tu jest i pogubię się raczej. - odpowiedziałem lekko zarumieniony. Widać było, że kobieta stara po sobie pokazać, że mnie nie pamięta z wydarzenia w parku. Ja głupi nie jestem, wiem kiedy ludzie oszukują. 
- Wybacz mi. Nie pomyślałam o tym. To póki co patrz co ja robię i staraj się zapamiętywać miejsca, z których wyciągam poszczególne przyrządy. Teraz mi wybacz ale jak widzisz zrobiła się mała kolejka. - wskazała palcem za ladę. Faktycznie był tu spory ruch jak na kwiaciarnie. Klientów nie było brak. Widać, że Jenny angażuję się w swoją pracę skoro tak tu ludzi przybywa. Ceny też są niczego sobie. Jest tu strasznie ładnie i kolorowo stwierdziłem to rozglądając się po żółto-zielono-pomarańczowym pomieszczeniu. A dokładniej ściany były zielone, sufit pomarańczowy a podłoga żółta. Na ścianach wisiały obrazy kwiatów. Było pięknie. Z rozmyślenia wyrwało mnie lekkie uszczypnięcie.
- Louis skup się. - surowym tonem powiedziała Jenny.
- Przepraszam. - szepnąłem i przez kolejne osiem godzin wpatrywałem się w robotę brunetki. 
Już wiedziałem gdzie są czerwone wstążki, nożyczki, milion kokardek, pazłotka, jakieś dziwne siateczki etc. Tyle razy wszystkie szuflady były otwierane przez osiem godzin, że poznałem wszystkie i je zapamiętałem od razu.
- Mogł byś zamknąć sklep? - wykrzyczała moja "kierowniczka". - klucze są w szufladzie z niebieskimi sztucznymi liścimi ozdobnymi. I przyjdź do mnie do biura.
- Nie ma sprawy. - jak mi rozkazano tak zrobiłem. Po zamknięciu drzwi skierowałem się do biura. 
- Co się stało?
- Musimy spisać umowę o pracę. 

Lee Jung Hyun - mówią na nią Jenny ma 36 lat, lecz wyglda na ok 25, pochodzi z Korei. Pracuje w kwiaciarni swojego męża. Ma córkę "Ivy".

Liter: 3751
Wyrazów: 593

czwartek, 22 sierpnia 2013

Rozdział pierwszy.

12.04
Całe życie ze mnie wypłynęło, zacząłem poszukiwania pracy od razu. Niestety, jak na złość zero ogłoszeń co raczej się tu nie zdarza, wiecznie szukają pracowników. To już trzeba mieć mojego pecha. Przez oko mignęła mi ulotka na słupie, że poszukują pracownika w kwiaciarni. Zdając sobie sprawę, że to i tak nie dla mnie ominąłem go. Nic, kompletnie chociaż jedną dziwną rzeczą było, to że wszędzie widziałem tą głupią informację o pracy w kwiaciarni.
- AŁ! - krzyknąłem jak jakąś kartkę przywiało prosto na moją twarz, lekko rozcinając policzek. Schyliłem się po nią i co tam..
"Pilnie potrzebujemy pracownika w kwiaciarni! Więcej informacji na; www.kochajkwiaty.pl albo pod nr 585868865"
- Cholera jasna!! - wykrzyczałem zwracając na siebie uwagę przechodniów.

- Kochanie, masz wszystko?
- Tak. Wszystko jest na swoim miejscu. Widzimy się za dwa tygodnie mamo. - przytuliłam ją i ruszyłam w kierunku samolotu. Jeszcze na chwilę odwróciłam się i kiwnęłam do niej następnie przyłożyłam palce do kącików ust unosząc je do góry w geście pocieszającym widząc łzy w oczach matki.
Usiadłam na miejscu 28 i ruszyłam do mojego rodzinnego państwa, ukochanego państwa - Korei.

 Wściekły na siebie usiadłem na ławce w parku obok pewnej młodej pani. Była Azjatką, płaczącą Azjatką. Nie tracąc czasu musiałem się dowiedzieć co jest nie tak. Jestem z natury człowiekiem ciekawym wszystkiego.
- Czy coś się stało? - zapytałem dotykając jej ramię. Odskoczyła przestraszona, jej oczy zwróciły na mnie swoją uwagę.
- Niie. Pójdę już, do widzenia. - poszła, trudno.
Wróciłem do domu, w którym była moja mama z jakimś panem. MOJA MAMA ROMANSUJE CZY CO?
- Mamo! Kto to jest? - mój ton głosu przybrał bardzo stanowczą barwę. Słysząc mój głos uniosła głowę do góry i uśmiechnęła się bardzo przyjaźnie przez co zmiękłem i nawet uśmiechnąłem się do dwójki. Mężczyzna wstał i wyciągnął rękę w moją stronę. Nie chcąc być niegrzeczny podałem mu swoją.
- Witaj Louis, jestem Kim Tae Joo ale dla przyjaciół po prostu Shin. - "TEN Z TEGO WIELKIEGO CENTRUM OGRODNICZEGO!??? Co on tu do cholery robił!?"
- Louis, miło mi poznać. Ale jakich okolicznościach pan się tu znalazł?
- Lou! Grzeczniej byś się odzywał! - uniosła się Jolie (mama Louisa) kontynuując - Pan Shin przyszedł tu w sprawie pracy, ponieważ wysłałam ogłoszenie, żeby mnie zatrudnił gdzieś u siebie. Wiesz, że jestem po paru kursach. - powiedziała jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. Machnąłem ręką i uśmiechnąłem się.
- Myślisz że pamiętam to wszystko? - zaśmiałem się, gdy nagle Shin zaczął gadać.
- Twoją mamę przyjmę do hurtowni i zapłacę za miesiąc 6,800 złotych. Ale potrzebuje jedną osobę na zaledwie dwa tygodnie do kwiaciarni i chciałem spytać czy może byś chciał? Tyle samo dostaniesz co Twoja mama. To pilne, a twój uśmiech może zdziałać cuda. - zaśmiał się, a ja myślałem, że zemdleję. KWIACIARNIA.
***
Pan Shin dał się przespać podjętą decyzją czyli zgodą na wszelkie jego warunki. Jedną rzeczą, którą mnie zdziwiło było to, to że chce mnie przyjąć bez żadnych kursów, umiejętności ani wiedzy na ten temat. Mężczyzna wyjaśnił nam dlaczego chce mnie tylko na dwa tygodnie. Ponieważ jego córka, obecnie znajduję się w Korei, a jego żona w kwiaciarni sobie sama kiepsko radzi. Mam wrażenie, że to wszystko to jakieś przeznaczenie, jeszcze mam ranę od ulotki z informacją o pracy w tej samej kwiaciarni! Z jeden strony to może dobrze bo to nie jest mały zarobek jak na siedemnastolatka. Tyle, że to wciąż za mało na pomoc mamie. Będzie trzeba jakoś dorobić, roznosić ulotki albo coś... Pomogę jej, obiecałem.


Kim Tae Joo - Zwany Shin, ma 37 lat i jest założycielem i obecnym posiadaczem największego centrum ogrodniczego w Europie. Pochodzi z Korei. Ma córkę "Ivy" i żonę "Jenny".
Litery: 3568
Wyrazy: 565
Rozdziały raczej dłuższe nie będą, może troszkę do 700 wyrazów. Wy widzicie rozdziały, że to niby mało ale tak naprawdę blog jest rozciągnięty i napisy też, więc to tak wygląda :) Soyeon xx.

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Króciutki wstęp i informacje.

- Lou, b-bo ja-a.. - zaszlochała ciągnąc dalej - ja jest-tem chora, mam raka. 
- Świetny żart, mamo, doprawdy urzekają - nie dokończył widząc jej minę. Nie żartowała. Mógł ją stracić, "mam raka" huczało mu w głowie, wręcz ją rozwalało. Przyciągnął mamę do swojego torsu i ją mocno przytulił. Już wiedział, że musi jej pomóc, nie może stracić jedynej osoby, która została mu na tym cholernym świecie.
- Mamuś, ja ci pomogę. Proszę powiedz, że da się ci pomóc. - odezwał się po 5 minutach przemyślenia wszystkiego. 
- Da się synu, da. Ale wszystko kosztuje. Ledwo wiąże koniec z końcem. Skąd w ciągu trzech miesięcy zarobię 100tyś, banku nie okradnę. - zaśmiała się od zniechęcenia.
- Zrobię wszystko byś żyła, obiecuje.

Lee So Yeon - Mówią na nią Ivy. Ma zaledwie 16lat, a już zna swoją przyszłość. Jest już kwiaciarką ale i również będzie posiadaczką największej hurtowni ogrodniczej w Europie.


Rozdziały będą dodawane w poniedziałki, czwartki i niedziele :) przynajmniej postaram się tak je dodawać  :>