poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Rozdział dziewiąty, część I

"How, how, how" irytujący dźwięk szczekającego psa próbował podnieść mnie na nogi. Nawet udało mu to się, o dziwo bez żadnego wysiłku. Wyłączyłem budzik - tak, budzik psa nie posiadam, ponieważ matka jest alergiczką a ja - jej kochany syn odziedziczyłem uczulenie na kudłaki po niej. Ubrałem swoje różowe kapcie w królicze uczy i skierowałem się w stronę kuchni, gdzie spotkałem uśmiechniętą od ucha do ucha i gotową do wyjścia mamę. Stała przy stercie kanapek, na których widok zaburczało mi w brzuchu.
- Dzień dobry. - mruknąłem lekko ospały i zabrałem się za jedzenie.
- Cześć Loui, to ja już wychodzę jak wstałeś. Tu masz kanapki do pracy, a to co jesz to zjedz w domu. Pogłaskała, a raczej roztrzepała mi włosy i wyszła za drzwi. Kończąc konsumować kanapki, zamknąłem za nią drzwi. Ciekawe gdzie zjem te wszystkie kanapki, jak do pracy nie idę, bo jest ona czystą ściemą.
Nie wiedząc co ze sobą zrobić wciągnąłem na siebie pierwszy lepszy czysty, niebieski t-shirt i szare spodenki. Mimo to, że tymi kanapkami napełniłem swój brzuch na maxa, to wszedłem jeszcze do McDonald's. Po zamówieniu i otrzymaniu zamówienia usiadłem na czerwonej kanapie w jakimś chłodniejszym kącie. Na tacy miałem 6 cheeseburgerów, w końcu trzeba skorzystać z promocji jaką jest dwa za pięć. Po zjedzeniu wciąż było za wcześnie by wracać do domu, a w końcu musiałem udawać, że pracuję. Sąsiadki mają oczy. Jakby cokolwiek wyszło na wierzch o mojej pracy to prawdopodobnie leżałbym w trumnie zanim zdążyłbym mrugnąć okiem. Po głowie przechodziła mi masa różnych scenek z filmów, mówiąca o zdrajcach, który są katowani. Usiadłem niedaleko McDonald's na ławce przy fontannie, którą rozbrykane dzieci traktowały jak prysznic. Po drugiej strony ulicy zobaczyłem brunetkę, dość znaną mi brunetkę - Ivy. Patrzałem się na nią tak długo, że nawet nie zauważyłem że ona już to widzi. Z jednej strony bardziej patrzałem na jej koleżankę, niż na nią. Była niesamowicie podobna do pewnej osoby, ważnej osoby w moim życiu. Nawet nie zwróciłem uwagi, kiedy dwie dziewczyny stały praktycznie przede mną.
- Mogę wiedzieć dlaczego tak perfidnie gapisz się na mnie i Alive? - usłyszawszy imię dziewczyny, straciłem wszelkie nadzieje.
- Nie mogę? A może rozkażesz mi żebym przestał? - parsknąłem i się złośliwie zaśmiałem patrząc na obie. Jak zwykle Ivy, miała mega głupi wyraz twarzy, a Alive patrzała wszędzie byle nie na mnie. Dziwna jakaś. Wstałem, bo nie wypada tak rozmawiać.
- Wiem, że patrzysz na mnie bo mi zazdrościsz - zaczęła nie wiadomo skąd - tego co mam, co osiągnęłam, biedaku! Alive to jest ten żebrak co Ci o nim opowiadałam. Żebra u nas w firmie. Matka niedołężna, ojciec pewnie jakiś alkoholik. Ten żebrak tak samo wychowany jest! - mówiła o mnie i o mojej rodzinie jak o śmieciach. Jak mogła? Gotowałem się zaciskając dłonie w pięść.  Złapałem tę dziewuchę za ramiona i zacząłem nią potrząsać drąc się jej prosto w twarz.
- Niczego kurwa o nas nie wiesz! Nie masz prawa, obrażać mojej rodziny bo jej nie znasz Ty parszywa suko! Co osiągnęłaś? Gówno! To firma twoich rodziców, nie twoja! Nie mam czego ci zazdrościć, jesteś głupią, bogatą snobką. - wykrzyczałem jej a w jej oczach zobaczyłem łzy, które mnie jeszcze napędzały.

Mało brakowało, a nie zapanowałbym nad sobą i uderzył ją, tracąc swój honor. Na szczęście, nie wiadomo skąd pojawił się Liam oddzielając mnie od niej. Lekko objął mnie ramieniem.
- Lou, spokojnie, już dobrze. - mówił cicho, gdy nagle krzyknął - a ty wypierdzielaj! - słowa skierowane do Ivy podziałały na nią jak na psa, uciekła. Jej koleżanki również już tutaj nie było. Łzy mi spływały jedna po drugiej. Może i jestem beksą, ale nikt nie ma prawa tak bezpodstawnie oceniać mojej rodziny, gdy jej nigdy nie poznał.
- Ona nic nie wie, rozumiesz? Jak mogła? - spojrzałem na Liama.
- To tępa idiotka, nie przejmuj się.


Alive Hotike - dziewiętnastoletnia dziewczyna, pochodząca z Irlandii.
(więcej dowiecie się o niej w następnych rozdziałach)
Wyrazy: 629
Litery: 3826
Cały miesiąc i nic. Jest to ciężkie opowiadanie, gdyż większość FF bierze historię z różnych filmów czy książek. Moje natomiast jest z głowy, więc nie jest to takie proste. Nie ma się co tłumaczyć, ważne że jest. Podzieliłam to na części, bo wyszłoby za dużo.. W następnej części opowiadanie będzie w połowie w kogoś innego perspektywie, domyślacie się może kogo? Soyeon xx

środa, 12 marca 2014

Rozdział ósmy.


5 KOMENTARZY = NOWY ROZDZIAŁ
- Prowadzę pewne interesy, lewe. Sprzedaję lewe papierosy na rynku. Potrzebuję człowieka, który będzie dostarczał papierosy i pilnował, żeby wracała kasa. Jak nie słownie to fizycznie. Nie jest to łatwe ale nie będę płacić mało. Na pewno uda ci się pomóc twojej mamie. - zapalił światło i wyciągnął ze schowka papiery, prawdopodobnie to była umowa o "pracę". Czułem się jak w jakimś filmie kryminalnym. Nie bardzo chciałem mu wierzyć na słowo, tym bardziej zgadzać się na takie brednie. Mężczyzna podał mi papiery i długopis. Przeczytałem tą umowę i byłem w szoku. Nie myślałem, że takie rzeczy dzieją się naprawdę. Co prawda nie wyobrażam sobie siebie w tej roli lecz to była decyzja, którą musiałem podjąć już i teraz. Nie ważne czy będzie ona bardziej czy mniej korzystna, wziąłem od Azjaty długopis i podpisałem kwitek.
- Przepraszam ale przyszedłem po swoją mamę. - powiedziałem niepewnie i otworzyłem drzwi czując dotyk na skórze.
- Louis, weź to na poważnie. To nie jest gra komputerowa. Jutro zjawi się u ciebie twój partner i ci wszystko opowie. Śpij dobrze. - nie wiedziałem jak to wszystko odbierać, bałem się tak cholernie mocno.
Gdy już mężczyzna odjechał swoim wozem, zacząłem się rozglądać gdyż mama powinna już skończyć pracę. Spojrzałem na ulicę prowadzącą do przystanku autobusowego, cicho podbiegłem do mamy nachylając się i strasząc ją. Kobieta podskoczyła z piskiem uderzając mnie z torebki niczym rozwścieczona starsza pani. Złapałem się za twarz.
- Lou! To ty! Jak możesz mnie tak straszyć!? - zaczęła krzyczeć na przemian z śmianiem się. Usiedliśmy na ławeczce przy przystanku autobusowym.
- Nie męczysz się tam za bardzo? Wszystko dobrze? - opatuliłem mamę swoją bluzą.
- Przestań się przejmować, nie jestem jeszcze kaleką Loui.
Gdy przyjechał bus, swoją drogą pusty zajęliśmy miejsca siedzące. W trakcie drogi zjedliśmy po batoniku i rozmawialiśmy o ulubionym serialu. Wysiedliśmy przystanek wcześniej, gdyż mieliśmy potrzebę zrobić jakieś zakupy. Sklep był całodobowy w związku z czym nie było problemu wstąpić tam o 22.
Po powrocie do domu, wziąłem szybki prysznic i na samych bokserkach usiadłem przed telewizorem. Mama już prawdopodobnie spała. Odpaliłem TV i zastanawiałem się nad tym jak moje życie jest nudne i rutynowe. Może Ivy jest jaka jest ale zazdroszczę jej tego wszystkiego co ma.. Zdrowych rodziców, pieniądze i zapewnioną przyszłość. Siedziałem tak oglądając mecz, który Irlandia wygrała, więc w świetnym humorze spędzałem ten wieczór, gdy do drzwi zadzwonił dzwonek. Wstałem poprawiając bokserki i spojrzałem przez wizjerek. Stał młody blondyn. Wyglądał na jakieś 28 lat jak nie mniej. "Jutro zjawi się u ciebie twój partner i ci wszystko opowie", słowa pana Shina przyszły mi do głowy.. Ale miał być jutro. Przekręciłem zamek patentowy i uchyliłem drzwi.
- O co chodzi? - mówiłem przez lekko uchylone drzwi bo co jak co ale byłem tylko i jedynie na bokserkach a lato to, to jeszcze nie było. Obmierzyłem chłopaka, był dość wysportowany i wysoki.
- Witaj, Louisie. Jesteś sam? Musimy porozmawiać, dobrze wiesz o czym. - zaczął od razu do rzeczy. Ruchem ręki wskazałem park, sygnalizując że tam mamy porozmawiać.
- Poczekaj, wciągnę portki i możemy się tam przejść. - zamknąłem na chwilę drzwi wpuszczając mężczyznę do przedpokoju. Jednym sprawnym ruchem ubrałem się w czarne spodnie i jakąś żółtą bluzę.
Przechadzając się wzdłuż alejki dla pieszych wyciągnąłem paczuszkę z papierosami. Wystawiłem ją w kierunku blondyna. Poczęstował się.
- Więc słucham, co musisz mi opowiedzieć.
- Co tu dużo mówić.. Wplątujesz się w gówno.. - mówił co chwila przerywając by zaciągnąć się papierosem.- pełno ustawek i innych równie głupich rzeczy. Jutro o 19 jedziemy do Londynu by załatwić sprawy. Głównie ściągnąć długi. Ubierz się w normalne ciuchy i niczym nie wyróżniaj. Dlatego cię tak nachodzę dzisiaj bo jutro mamy misję. Oczywiście nie będzie ona polegała na grzecznym gadaniu i z tym chyba się liczysz. - uśmiechnął się do mnie, nie pasował mi na gangstera ani żadnego takie alfonsa. Był miły, bardzo. Ale cóż, pozory mylą po prostu się chłopak dobrze kryje.
- Boję się, nie wiem czy chcę zgnić w pierdlu za rozróby.
- Z początku też się bałem ale potrzebowałem pieniędzy, żeby utrzymać mnie i młodszą siostrę po tym gdy nasi rodzice zginęli, utopili się. Siostra do dziś myśli, że pracuję w hurtowni Shina. Jest to troszkę bagnem, bo skąd wiesz czy jutro nie zapuka do ciebie policja. - spojrzał w niebo a w moim umyśle rosło przerażenie.
- Mamy podobne historie. Brak pieniędzy. Moja mama zachorował, a jak sam pewnie wiesz operacje mało nie kosztują. - uroniłem jedną łzę, jak mięczak. Myślałem, że niebieskooki mnie zaraz wyśmieje natomiast on jedynie poklepał mnie dłonią po barku.
- Nie bój się stary, jakoś się ułoży. A póki co musimy trzymać się razem. Przepraszam.. Jestem Liam.
- Louis. - odpowiedziałem krótko i zwięźle. Szliśmy wokół drzew i ławek. Zaczęło się robić późno więc wymieniliśmy się numerami telefonów i każdy się rozszedł w przeciwne strony.e
Liam Payne (27l.) od kiedy jego rodzice zginęli pracuje dla pana Shina. Jest miłym i radosnym chłopakiem mimo tego co musi robić. Nie chce już tego, ale wciąż potrzebuje pieniędzy.
 Wyrazy: 788
Litery: 5010
Stanowczo za długi rozdział, gdyż nie staracie się :)) ale jest. Soyeon xx.

sobota, 25 stycznia 2014

BARDZO WAŻNA INFORMACJA.

Zrobiłam pewien błąd, gdyż napisałam że 5 komentarzy = nowy rozdział, a nie zaznaczyłam iż chodzi mi o komentarze dotyczące mojego bloga. I szczerze mówiąc nie zwracałam na to uwagi. Natomiast teraz, będę traktować spamy z reklamami blogów itd. za nie ważne, liczą się jedynie komentarze kierujące się w stronę tego opowiadania. No i druga informacja, jeżeli ktoś ma jakieś pytania do mnie to na mojego gmaila: leesoyeonxx@gmail.com
Więc zostało jeszcze 9 komentarzy, a ja jutro biorę się za rozdział.

niedziela, 19 stycznia 2014

Rozdział siódmy.

10 KOMENTARZY = ROZDZIAŁ ÓSMY
Zaraz po odprowadzeniu Ivy do domu pojechałem do kwiaciarni. Ta dziewucha jest na swój sposób urocza ale strasznie denerwująca. Zachowuje się jak księżniczka. Czy to, że jest bogata sprawia, że może rządzić ludźmi i nimi pomiatać? Nie wydaje mi się. Przez całą drogę autobusem marudziła. A to obgadywała ludzi iż są nie modnie ubrani. Natomiast zaraz po wejściu do pojazdu prawie się popłakała jak miała usiąść na miejscu "gdzie mogli już siedzieć wszyscy". Lecz nie mówmy tylko o wadach ponieważ czasami robiło się miło a nawet i bardzo zabawnie.
- Dzień dobry. - przywitałem się zaraz po wejściu do pomieszczenia.
- Witaj Lou. Czy Ivy nie sprawiała Ci dużych kłopotów? Czasami jest bardzo kapryśna. - "aż za często" pomyślałem ale zaraz zrobiłem tzw. dobrą minę do złej gry.
- Nie nie było problemów. Proszę pani czy jak pani córka przyjechała czy to oznacza, że zostaje zwolniony? - zapytałem prosto z mostu lekko się krzywiąc. Obiecywali, że nam pomogą, nie mogą nam teraz tego zrobić. Gdyby by mnie teraz zwolnili nie znajdę innej pracy równie dobrze płatnej jak tu. Kobieta od razu uniosła głowę znad roślin.
- Loui, to nie tak, że zostajesz zwolniony. Mój mąż stwierdził, że znajdzie dla ciebie lepszą posadę. Nie mam pojęcia o jakiej posadzie mówił. Wiem, że na pewno nie uwolnisz się tak łatwo. - kobieta zaśmiała się. Miała śmiech jak hiena, dlatego często było mi ciężko się powstrzymać żeby się nie roześmiać i nie wyśmiać. Wypowiedzenia jeszcze nie dostałem w związku z czym poszedłem odebrać dostawę roślin, które stały sobie w magazynie.
Po skończonej pracy postanowiłem się wybrać na kawę do pewnej bardzo przytulnej kawiarenki. Mieściła się praktycznie na zadupiu mimo to kochałem tam pić kawę. Była o sto razy lepsze niż w starbucksach czy innych popularnych kawiarniach, a przede wszystkim było tam zazwyczaj bardzo miło.
- Dzień dobry. - przywitałem się na wejściu ściągając z siebie bluzę. Jak na kwiecień nie było jeszcze najcieplej. Ustałem przy ladzie wyprzedzając kelnerkę. - Poproszę to co zawsze. - zakomunikowałem mówiąc sucho. Kelnerka od trzech lat ta sama i od zawsze posyła mi te uśmieszki, patrzy się na mnie jak na ciastko. Poleciała zrealizować moje zamówienie. Po około 5 minutach już siedziałem odwrócony do niej plecami sącząc ciepłą kawę i konsumując ciastko.
- Mmmm pycha.. - wypaliłem z pełną buzią. Zaraz po tym usłyszałem śmiech, spojrzałem kto śmie się ze mnie naśmiewać i zakłócać mój spokój. - Ivy..? - wymamrotałem sam nie wiedząc czy wiem co mówię. - Co ty tu robisz?
- Może byś się tak kulturalnie przywitał. Nie gadaj z pełną buzią bo to wygląda obrzydliwie i usiądź porządnie. - brunetka zaczęła układać mi ręce, które swoją drogą bardzo szybko jej wyrwałem.
- Co ty do jasnej cholery robisz!? Kim ty jesteś żeby mówić mi co mam robić? Będę siedział jak chcę i jadł, śmiał i żył jak chce!
- Kim jestem? Córką twojego szefa. - odrzekła całkowicie spokojna i usiadła naprzeciw mnie. To że jest kim jest nie upoważnia jej do takiego traktowania mnie. Wstałem z miejsca wziąłem bluzę dając pieniądze kelnerce. Wyszedłem trzaskając drzwiami.
Matka właśnie kończyła pracę, to dlaczego nie pojechać po nią. Wsiadłem do pierwszego lepszego autobusu, który dojeżdżał do hurtowni. Podczas drogi nuciłem sobie dołujące piosenki. Ludzie patrzeli na mnie jak na wariata natomiast mnie to bardzo bawiło. Wysiadłem centralnie pod hurtownią, z bramy wyjeżdżał pewien sportowy samochód. - ale bryka.. - szepnąłem sam do siebie podziwiając jego uroki. Po chwili w samochodzie uchyliła się przyciemniona szyba. To był pan Shin.
- Louis wsiadaj musimy pogadać! - krzyknął do mnie. Poleciałem niczym szczeniaczek żeby tylko zobaczyć wnętrze tej bryczki. Otworzyłem drzwi i usiadłem na siedzeniu obitym skórą.. węża? Fuj. Ale ładnie się to komponowało. Ocknąłem się dopiero gdy mężczyzna zaczął mówić do mnie.
- Więc pewnie jak moja małżonka ci mówiła. Nie możesz już pracować w kwiaciarni. Louis, proszę cie musisz mnie wysłuchać do końca i obiecaj, że to co ci powiem nie wyjdzie na świat.. - popatrzył na mnie takim wzrokiem, że aż się przeraziłem co to miało być. Nie mając innego wyjścia po prostu skinąłem głową i wsłuchałem się w to co mówi.
- Mam pewne interesy.. Nie bardzo zgodne z prawem. - wciąż patrzał na mnie a mi stanęła gula w gardle.

Wyrazy: 697
Litery: 4287
Coś nie mogę rozkręcić jeszcze akcji w związku z czym rozdział jest dość.. Nudny, prawda? Wdaje mi się że to za szybko :) Myślałam nad założeniem aska tego bloga, żebyście mogli się dopytywać mnie o co chcecie mimo iż jest Was chyba mało :c no ale dziękuję tym co są. Soyeon xx.