środa, 28 sierpnia 2013

Rozdział trzeci.

- Wróóóóóciłem! - ryknąłem niczym lew. Zaraz pojawiła się koło mnie mama.
- No i jak było? No jak!? - dopytywała się z podekscytowaniem. Wygląda jak zdrowa. W życiu bym nie powiedział, że ona jest chora. Zawsze pełna optymizmu i w sumie za to ją kocham. Nie ważne czy coś jest źle czy nie, zawsze swoim uśmiechem potrafi postwaić na nogi.
- Nie jest źle. Tylko nogi mnie bolą. Cały czas latałem w tą i w tą... A tyle tam ludzi, że nie było kiedy nawet jakiejś kawki wypić. - parsknąłem śmiechem całując Jolie w policzek. Sprawnie ominąłem mamę i poszedłem się przebrać w jakieś domowe ciuchy. Naprawdę ta praca męczy nogi. Aish.. Wszystko wymaga poświęcenia. Usiadłem w swoim bujanym fotelu obitym skórą. Mam go po tacie. Tak bardzo mi go brakuje, czasami myślę jakby to było gdyby wtedy nie poleciał na tą delegację.
- Tatusiu? Musisz jechać? Mieliśmy dziś obejrzeć mecz, obiecałeś mi. - wyjęczałem i przytupałem nogą. Na co tatuś się zaśmiał.
- Muszę, żeby mieć pieniążki Lulu. Teraz już naprawdę obiecuję, że jak wrócę to zamiast oglądać mecz w telewizji zabiorę cię na taki mecz, żebyś mógł obejrzeć na żywo. - uśmiechnął się do mnie i zmierzwił moje włosy swoimi palcami.
- Cieszę się! Super! Czekam tato. Kocham Cię! - przytuliłem go w udach bo mając 12 lat wysoki nie jestem. A mój tatuś ma dwa metry. Nigdy go nie opuszczę, ani on mnie.
***
"Wiadomości z ostatniej chwili! Młody pilot Thomas Williams wsiadł za stery samolotu jadącego z Irlandii do Węgier pod wpływem alkoholu. Samolot spadł i się rozbił. Prawdopodobnie nikt nie przeżył. Znaleziono jedynie kawałki ciała pilota i paru innych pasażerów. "
- Mamo co się stało? Czemu płaczesz? -zapytałem nieświadomy niczego i przytuliłem ją jak ona zawsze przytulała mnie, kiedy płakałem"
- Tato nie żyje. "
Wytarłem w policzka łzę, wstałem i podeszedłem do okna patrząc centralnie w niebo.
- Pomóż nam tato, proszę Cię.
***
Po zjedzonej kolacji ucałowałem mamę w policzek i wziąłem ciepłą kąpiel. Wychodząc z wanny potknąłem się uderzając głową o kafelki.
- LOUIS!
"Jolie"
Położyłam się wcześniej o zjedzonej kolacji i prysznicu, żeby nie zaspać do nowej pracy. Huk dochodzący ze strony łazienki postawił mnie na nogi. Poderwałam się z łóżka i biegiem weszłam do niej. Na podłodze krew, wszędzie.
-LOUIS! - krzyknęłam do nieprzytomnego chłopaka. Wyciągnęłam telefon i drżącymi rękami wybrałam numer na pogotowie, które było niecałe 10 minut później i zbierali mojego syna z podłogi. Nie mogłam powstrzymać łez. To mój jedyny syn. Muszą mu pomóc. Tak jak on pomógł mi.
***
"Louis"
Jezu, jak mnie boli głowa. Czy ja już umarłem? Widzę światło! Co się dzieje.. Nie mogę otworzyć oczu, moje powieki są takie ciężkie. Udało się. Widzę postać świeci tak jasno.
-Czy ja jestem w niebie? Jesteś mym aniołem? - zapytałem, a przed mój wzrok doszedł do normy widząc "mojego anioła" zaczerwieniłem się. Jest nim Jenny.
- No jeżeli chcesz to czemu nie. - zaśmiała się z lekko drwiną. Ktoś pogłaskał mnie po ręku - mama.
- Mamo, wszystko w porządku? Czemu jestem w szpitalu? - próbowałem wstać ale zakręciło mi się w głowie o opadłem.
- Uważaj trochę. Rozbiłeś sobie głowę. Ooo.. Widzę, że nie jest tak jak w większości filmów amerykańskich i Twoje pierwsze zdanie to nie jest "gdzie ja jestem?" mój kochany synek. Jak się czujesz? Mam iść po lekarza? A może dać Ci coś zjeść albo pić? Chociaż nie, bo może nie możesz... - i się rozgadała, nie widziałem końca w jej długiej wypowiedzi. Odpowiadałem jej kiwając ręką, oczami, uśmiechając się inaczej nie byłem w stanie.. Bolała głowa. Oparłem się lekko o poduszkę i syknąłem. Chyba tam właśnie jest ta rana. Mama nie przerywała, a Jenny się tylko śmiała. Za dużo gadki jak na dziś. Zasnąłem.

Jolie Tomlinson i Louis Tomlinson - 45l. i 17l. mieszkają w Irlandii odkąd zmarł Dan Tomlinson (tata Lou i mąż Jolie)
Liter: 3685
Wyrazów: 601

No i trzeci.. Wyświetleń brak, komentarzy też.. Trochę smutno ale żyję i piszę dalej! W poniedziałek rozdział ukarze się pewnie wieczorem. Wiadomo, rozpoczęcie roku itd. I tak jest super bo mam już plan wydarzeń na następne trzy rozdziały i powiem tak.. W poniedziałek MOŻE pojawi się w końcu główna bohaterka. A po szóstym rozdziału będzie nawet sporo kawałków z jej perspektywy. Niestety mama Lou stanie się wtedy drugoplanowym bohaterem opowiadania. Soyeon xx.

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Informacja.

Trochę dziwnie wypadło z tym niedziela-poniedziałek-czwartek.. Więc będzie tylko poniedziałek-czwartek.. A że był wczoraj to następny w czwartek ;)

Soyeon xx.

niedziela, 25 sierpnia 2013

Rozdział drugi.

13.04
Dzień, nie, proszę, nie. Nie chce mi się wstawać, a ten budzik nie chce przestać brzęczeć. Podniosłem się z łóżka i przeczesałem palcami włosy.. Dziś idę pierwszy raz do pracy, może niekoniecznie pracować ale potwierdzić swoje zainteresowanie pracą i poznać tam wszystko. Nałożyłem na siebie pierwsze lepsze spodnie i t-shirt maszerując do salonu, w którym na pewno już siedział ranny ptaszek (czyt. Jolie). Nie myliłem się, moja rodzicielka siedziała przed telewizorem w ogromnych kapciach z Kubusia Puchatka i sączyła jak się domyślałem kakao. Była jak dziecko, zawsze roześmiana z czasami dziecinnymi pomysłami. To akurat zaleta, którą odziedziczyłem właśnie od niej.
- Cześć Jolie. - krzyknąłem, a mama wystraszona podskoczyła wylewając kakao.
- Lou.. - wymruczała pod nosem. - Po pierwsze jestem twoją matką - tu wystawiła mi język w moją stronę. Jak śmie? - a po drugie masz to posprzątać.
- Krowa ci na język nasika. - zaśmiałem się i rzuciłem się na nią szybko odkładając kubek po czym zacząłem ją łaskotać. Błagała, żebym przestał ale śmiała się przy tym jak nigdy. Tak bardzo ją kocham..
***
Po zjedzonym śniadaniu już prawie spóźniony wręcz wybiegłem z domu. Poza ogrodzeniem domu odpaliłem papierosa zaciągając się nim powoli. Cholerny nałóg. Nie przestając biec paliłem papierosa tak zamyślony, że aż w końcu przebiegłem kwiaciarnie. Ze złości rzuciłem mniejszą połowę papierosa o ziemie i już spokojnym krokiem się wróciłem. Przed wejściem prysnąłem się perfumem.. Co najmniej jak baba wstydząca się swojego nałogu. Myśląc o tym na mojej twarzy pojawił się lekki grymas, który zmienił się zaraz po wejściu do kwiaciarni widząc młodą panią, ta samą co na ławce w parku. Wszystko się zgadzało, blond włosy, skośne oczy. Jak i również czując przyjemną woń wszystkich kwiatów w pomieszczeniu.
- Dzień dobry. 
- Och.. Louis, dzień dobry. Miło mi cię widzieć. Jestem Lee Jung Hyun ale tak jak mój mąż i córka mówi się na mnie inaczej, czyli w moim wypadku Jenny. Rozumiem, że zgadzasz się by tu pracować i zacząć już od dziś? -zamurowało.. jak to od dziś? Przecież ja nawet nie wiem co gdzie jest.
- Znaczy.. Tak zgadzam się.. Ale no bo.. Ja nie wiem czy ja wiem gdzie co tu jest i pogubię się raczej. - odpowiedziałem lekko zarumieniony. Widać było, że kobieta stara po sobie pokazać, że mnie nie pamięta z wydarzenia w parku. Ja głupi nie jestem, wiem kiedy ludzie oszukują. 
- Wybacz mi. Nie pomyślałam o tym. To póki co patrz co ja robię i staraj się zapamiętywać miejsca, z których wyciągam poszczególne przyrządy. Teraz mi wybacz ale jak widzisz zrobiła się mała kolejka. - wskazała palcem za ladę. Faktycznie był tu spory ruch jak na kwiaciarnie. Klientów nie było brak. Widać, że Jenny angażuję się w swoją pracę skoro tak tu ludzi przybywa. Ceny też są niczego sobie. Jest tu strasznie ładnie i kolorowo stwierdziłem to rozglądając się po żółto-zielono-pomarańczowym pomieszczeniu. A dokładniej ściany były zielone, sufit pomarańczowy a podłoga żółta. Na ścianach wisiały obrazy kwiatów. Było pięknie. Z rozmyślenia wyrwało mnie lekkie uszczypnięcie.
- Louis skup się. - surowym tonem powiedziała Jenny.
- Przepraszam. - szepnąłem i przez kolejne osiem godzin wpatrywałem się w robotę brunetki. 
Już wiedziałem gdzie są czerwone wstążki, nożyczki, milion kokardek, pazłotka, jakieś dziwne siateczki etc. Tyle razy wszystkie szuflady były otwierane przez osiem godzin, że poznałem wszystkie i je zapamiętałem od razu.
- Mogł byś zamknąć sklep? - wykrzyczała moja "kierowniczka". - klucze są w szufladzie z niebieskimi sztucznymi liścimi ozdobnymi. I przyjdź do mnie do biura.
- Nie ma sprawy. - jak mi rozkazano tak zrobiłem. Po zamknięciu drzwi skierowałem się do biura. 
- Co się stało?
- Musimy spisać umowę o pracę. 

Lee Jung Hyun - mówią na nią Jenny ma 36 lat, lecz wyglda na ok 25, pochodzi z Korei. Pracuje w kwiaciarni swojego męża. Ma córkę "Ivy".

Liter: 3751
Wyrazów: 593

czwartek, 22 sierpnia 2013

Rozdział pierwszy.

12.04
Całe życie ze mnie wypłynęło, zacząłem poszukiwania pracy od razu. Niestety, jak na złość zero ogłoszeń co raczej się tu nie zdarza, wiecznie szukają pracowników. To już trzeba mieć mojego pecha. Przez oko mignęła mi ulotka na słupie, że poszukują pracownika w kwiaciarni. Zdając sobie sprawę, że to i tak nie dla mnie ominąłem go. Nic, kompletnie chociaż jedną dziwną rzeczą było, to że wszędzie widziałem tą głupią informację o pracy w kwiaciarni.
- AŁ! - krzyknąłem jak jakąś kartkę przywiało prosto na moją twarz, lekko rozcinając policzek. Schyliłem się po nią i co tam..
"Pilnie potrzebujemy pracownika w kwiaciarni! Więcej informacji na; www.kochajkwiaty.pl albo pod nr 585868865"
- Cholera jasna!! - wykrzyczałem zwracając na siebie uwagę przechodniów.

- Kochanie, masz wszystko?
- Tak. Wszystko jest na swoim miejscu. Widzimy się za dwa tygodnie mamo. - przytuliłam ją i ruszyłam w kierunku samolotu. Jeszcze na chwilę odwróciłam się i kiwnęłam do niej następnie przyłożyłam palce do kącików ust unosząc je do góry w geście pocieszającym widząc łzy w oczach matki.
Usiadłam na miejscu 28 i ruszyłam do mojego rodzinnego państwa, ukochanego państwa - Korei.

 Wściekły na siebie usiadłem na ławce w parku obok pewnej młodej pani. Była Azjatką, płaczącą Azjatką. Nie tracąc czasu musiałem się dowiedzieć co jest nie tak. Jestem z natury człowiekiem ciekawym wszystkiego.
- Czy coś się stało? - zapytałem dotykając jej ramię. Odskoczyła przestraszona, jej oczy zwróciły na mnie swoją uwagę.
- Niie. Pójdę już, do widzenia. - poszła, trudno.
Wróciłem do domu, w którym była moja mama z jakimś panem. MOJA MAMA ROMANSUJE CZY CO?
- Mamo! Kto to jest? - mój ton głosu przybrał bardzo stanowczą barwę. Słysząc mój głos uniosła głowę do góry i uśmiechnęła się bardzo przyjaźnie przez co zmiękłem i nawet uśmiechnąłem się do dwójki. Mężczyzna wstał i wyciągnął rękę w moją stronę. Nie chcąc być niegrzeczny podałem mu swoją.
- Witaj Louis, jestem Kim Tae Joo ale dla przyjaciół po prostu Shin. - "TEN Z TEGO WIELKIEGO CENTRUM OGRODNICZEGO!??? Co on tu do cholery robił!?"
- Louis, miło mi poznać. Ale jakich okolicznościach pan się tu znalazł?
- Lou! Grzeczniej byś się odzywał! - uniosła się Jolie (mama Louisa) kontynuując - Pan Shin przyszedł tu w sprawie pracy, ponieważ wysłałam ogłoszenie, żeby mnie zatrudnił gdzieś u siebie. Wiesz, że jestem po paru kursach. - powiedziała jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. Machnąłem ręką i uśmiechnąłem się.
- Myślisz że pamiętam to wszystko? - zaśmiałem się, gdy nagle Shin zaczął gadać.
- Twoją mamę przyjmę do hurtowni i zapłacę za miesiąc 6,800 złotych. Ale potrzebuje jedną osobę na zaledwie dwa tygodnie do kwiaciarni i chciałem spytać czy może byś chciał? Tyle samo dostaniesz co Twoja mama. To pilne, a twój uśmiech może zdziałać cuda. - zaśmiał się, a ja myślałem, że zemdleję. KWIACIARNIA.
***
Pan Shin dał się przespać podjętą decyzją czyli zgodą na wszelkie jego warunki. Jedną rzeczą, którą mnie zdziwiło było to, to że chce mnie przyjąć bez żadnych kursów, umiejętności ani wiedzy na ten temat. Mężczyzna wyjaśnił nam dlaczego chce mnie tylko na dwa tygodnie. Ponieważ jego córka, obecnie znajduję się w Korei, a jego żona w kwiaciarni sobie sama kiepsko radzi. Mam wrażenie, że to wszystko to jakieś przeznaczenie, jeszcze mam ranę od ulotki z informacją o pracy w tej samej kwiaciarni! Z jeden strony to może dobrze bo to nie jest mały zarobek jak na siedemnastolatka. Tyle, że to wciąż za mało na pomoc mamie. Będzie trzeba jakoś dorobić, roznosić ulotki albo coś... Pomogę jej, obiecałem.


Kim Tae Joo - Zwany Shin, ma 37 lat i jest założycielem i obecnym posiadaczem największego centrum ogrodniczego w Europie. Pochodzi z Korei. Ma córkę "Ivy" i żonę "Jenny".
Litery: 3568
Wyrazy: 565
Rozdziały raczej dłuższe nie będą, może troszkę do 700 wyrazów. Wy widzicie rozdziały, że to niby mało ale tak naprawdę blog jest rozciągnięty i napisy też, więc to tak wygląda :) Soyeon xx.

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Króciutki wstęp i informacje.

- Lou, b-bo ja-a.. - zaszlochała ciągnąc dalej - ja jest-tem chora, mam raka. 
- Świetny żart, mamo, doprawdy urzekają - nie dokończył widząc jej minę. Nie żartowała. Mógł ją stracić, "mam raka" huczało mu w głowie, wręcz ją rozwalało. Przyciągnął mamę do swojego torsu i ją mocno przytulił. Już wiedział, że musi jej pomóc, nie może stracić jedynej osoby, która została mu na tym cholernym świecie.
- Mamuś, ja ci pomogę. Proszę powiedz, że da się ci pomóc. - odezwał się po 5 minutach przemyślenia wszystkiego. 
- Da się synu, da. Ale wszystko kosztuje. Ledwo wiąże koniec z końcem. Skąd w ciągu trzech miesięcy zarobię 100tyś, banku nie okradnę. - zaśmiała się od zniechęcenia.
- Zrobię wszystko byś żyła, obiecuje.

Lee So Yeon - Mówią na nią Ivy. Ma zaledwie 16lat, a już zna swoją przyszłość. Jest już kwiaciarką ale i również będzie posiadaczką największej hurtowni ogrodniczej w Europie.


Rozdziały będą dodawane w poniedziałki, czwartki i niedziele :) przynajmniej postaram się tak je dodawać  :>