"How, how, how" irytujący dźwięk szczekającego psa próbował podnieść mnie na nogi. Nawet udało mu to się, o dziwo bez żadnego wysiłku. Wyłączyłem budzik - tak, budzik psa nie posiadam, ponieważ matka jest alergiczką a ja - jej kochany syn odziedziczyłem uczulenie na kudłaki po niej. Ubrałem swoje różowe kapcie w królicze uczy i skierowałem się w stronę kuchni, gdzie spotkałem uśmiechniętą od ucha do ucha i gotową do wyjścia mamę. Stała przy stercie kanapek, na których widok zaburczało mi w brzuchu.
- Dzień dobry. - mruknąłem lekko ospały i zabrałem się za jedzenie.
- Cześć Loui, to ja już wychodzę jak wstałeś. Tu masz kanapki do pracy, a to co jesz to zjedz w domu. Pogłaskała, a raczej roztrzepała mi włosy i wyszła za drzwi. Kończąc konsumować kanapki, zamknąłem za nią drzwi. Ciekawe gdzie zjem te wszystkie kanapki, jak do pracy nie idę, bo jest ona czystą ściemą.
Nie wiedząc co ze sobą zrobić wciągnąłem na siebie pierwszy lepszy czysty, niebieski t-shirt i szare spodenki. Mimo to, że tymi kanapkami napełniłem swój brzuch na maxa, to wszedłem jeszcze do McDonald's. Po zamówieniu i otrzymaniu zamówienia usiadłem na czerwonej kanapie w jakimś chłodniejszym kącie. Na tacy miałem 6 cheeseburgerów, w końcu trzeba skorzystać z promocji jaką jest dwa za pięć. Po zjedzeniu wciąż było za wcześnie by wracać do domu, a w końcu musiałem udawać, że pracuję. Sąsiadki mają oczy. Jakby cokolwiek wyszło na wierzch o mojej pracy to prawdopodobnie leżałbym w trumnie zanim zdążyłbym mrugnąć okiem. Po głowie przechodziła mi masa różnych scenek z filmów, mówiąca o zdrajcach, który są katowani. Usiadłem niedaleko McDonald's na ławce przy fontannie, którą rozbrykane dzieci traktowały jak prysznic. Po drugiej strony ulicy zobaczyłem brunetkę, dość znaną mi brunetkę - Ivy. Patrzałem się na nią tak długo, że nawet nie zauważyłem że ona już to widzi. Z jednej strony bardziej patrzałem na jej koleżankę, niż na nią. Była niesamowicie podobna do pewnej osoby, ważnej osoby w moim życiu. Nawet nie zwróciłem uwagi, kiedy dwie dziewczyny stały praktycznie przede mną.
- Mogę wiedzieć dlaczego tak perfidnie gapisz się na mnie i Alive? - usłyszawszy imię dziewczyny, straciłem wszelkie nadzieje.
- Nie mogę? A może rozkażesz mi żebym przestał? - parsknąłem i się złośliwie zaśmiałem patrząc na obie. Jak zwykle Ivy, miała mega głupi wyraz twarzy, a Alive patrzała wszędzie byle nie na mnie. Dziwna jakaś. Wstałem, bo nie wypada tak rozmawiać.
- Wiem, że patrzysz na mnie bo mi zazdrościsz - zaczęła nie wiadomo skąd - tego co mam, co osiągnęłam, biedaku! Alive to jest ten żebrak co Ci o nim opowiadałam. Żebra u nas w firmie. Matka niedołężna, ojciec pewnie jakiś alkoholik. Ten żebrak tak samo wychowany jest! - mówiła o mnie i o mojej rodzinie jak o śmieciach. Jak mogła? Gotowałem się zaciskając dłonie w pięść. Złapałem tę dziewuchę za ramiona i zacząłem nią potrząsać drąc się jej prosto w twarz.
- Niczego kurwa o nas nie wiesz! Nie masz prawa, obrażać mojej rodziny bo jej nie znasz Ty parszywa suko! Co osiągnęłaś? Gówno! To firma twoich rodziców, nie twoja! Nie mam czego ci zazdrościć, jesteś głupią, bogatą snobką. - wykrzyczałem jej a w jej oczach zobaczyłem łzy, które mnie jeszcze napędzały.
Mało brakowało, a nie zapanowałbym nad sobą i uderzył ją, tracąc swój honor. Na szczęście, nie wiadomo skąd pojawił się Liam oddzielając mnie od niej. Lekko objął mnie ramieniem.
- Lou, spokojnie, już dobrze. - mówił cicho, gdy nagle krzyknął - a ty wypierdzielaj! - słowa skierowane do Ivy podziałały na nią jak na psa, uciekła. Jej koleżanki również już tutaj nie było. Łzy mi spływały jedna po drugiej. Może i jestem beksą, ale nikt nie ma prawa tak bezpodstawnie oceniać mojej rodziny, gdy jej nigdy nie poznał.
- Ona nic nie wie, rozumiesz? Jak mogła? - spojrzałem na Liama.
- To tępa idiotka, nie przejmuj się.
Alive Hotike - dziewiętnastoletnia dziewczyna, pochodząca z Irlandii.
(więcej dowiecie się o niej w następnych rozdziałach)
Wyrazy: 629
Litery: 3826
Cały miesiąc i nic. Jest to ciężkie opowiadanie, gdyż większość FF bierze historię z różnych filmów czy książek. Moje natomiast jest z głowy, więc nie jest to takie proste. Nie ma się co tłumaczyć, ważne że jest. Podzieliłam to na części, bo wyszłoby za dużo.. W następnej części opowiadanie będzie w połowie w kogoś innego perspektywie, domyślacie się może kogo? Soyeon xx
Kwiaty naszym początkiem.
poniedziałek, 14 kwietnia 2014
środa, 12 marca 2014
Rozdział ósmy.
5 KOMENTARZY = NOWY ROZDZIAŁ
- Prowadzę pewne interesy, lewe. Sprzedaję lewe papierosy na rynku. Potrzebuję człowieka, który będzie dostarczał papierosy i pilnował, żeby wracała kasa. Jak nie słownie to fizycznie. Nie jest to łatwe ale nie będę płacić mało. Na pewno uda ci się pomóc twojej mamie. - zapalił światło i wyciągnął ze schowka papiery, prawdopodobnie to była umowa o "pracę". Czułem się jak w jakimś filmie kryminalnym. Nie bardzo chciałem mu wierzyć na słowo, tym bardziej zgadzać się na takie brednie. Mężczyzna podał mi papiery i długopis. Przeczytałem tą umowę i byłem w szoku. Nie myślałem, że takie rzeczy dzieją się naprawdę. Co prawda nie wyobrażam sobie siebie w tej roli lecz to była decyzja, którą musiałem podjąć już i teraz. Nie ważne czy będzie ona bardziej czy mniej korzystna, wziąłem od Azjaty długopis i podpisałem kwitek.- Przepraszam ale przyszedłem po swoją mamę. - powiedziałem niepewnie i otworzyłem drzwi czując dotyk na skórze.
- Louis, weź to na poważnie. To nie jest gra komputerowa. Jutro zjawi się u ciebie twój partner i ci wszystko opowie. Śpij dobrze. - nie wiedziałem jak to wszystko odbierać, bałem się tak cholernie mocno.
Gdy już mężczyzna odjechał swoim wozem, zacząłem się rozglądać gdyż mama powinna już skończyć pracę. Spojrzałem na ulicę prowadzącą do przystanku autobusowego, cicho podbiegłem do mamy nachylając się i strasząc ją. Kobieta podskoczyła z piskiem uderzając mnie z torebki niczym rozwścieczona starsza pani. Złapałem się za twarz.
- Lou! To ty! Jak możesz mnie tak straszyć!? - zaczęła krzyczeć na przemian z śmianiem się. Usiedliśmy na ławeczce przy przystanku autobusowym.
- Nie męczysz się tam za bardzo? Wszystko dobrze? - opatuliłem mamę swoją bluzą.
- Przestań się przejmować, nie jestem jeszcze kaleką Loui.
Gdy przyjechał bus, swoją drogą pusty zajęliśmy miejsca siedzące. W trakcie drogi zjedliśmy po batoniku i rozmawialiśmy o ulubionym serialu. Wysiedliśmy przystanek wcześniej, gdyż mieliśmy potrzebę zrobić jakieś zakupy. Sklep był całodobowy w związku z czym nie było problemu wstąpić tam o 22.
Po powrocie do domu, wziąłem szybki prysznic i na samych bokserkach usiadłem przed telewizorem. Mama już prawdopodobnie spała. Odpaliłem TV i zastanawiałem się nad tym jak moje życie jest nudne i rutynowe. Może Ivy jest jaka jest ale zazdroszczę jej tego wszystkiego co ma.. Zdrowych rodziców, pieniądze i zapewnioną przyszłość. Siedziałem tak oglądając mecz, który Irlandia wygrała, więc w świetnym humorze spędzałem ten wieczór, gdy do drzwi zadzwonił dzwonek. Wstałem poprawiając bokserki i spojrzałem przez wizjerek. Stał młody blondyn. Wyglądał na jakieś 28 lat jak nie mniej. "Jutro zjawi się u ciebie twój partner i ci wszystko opowie", słowa pana Shina przyszły mi do głowy.. Ale miał być jutro. Przekręciłem zamek patentowy i uchyliłem drzwi.
- O co chodzi? - mówiłem przez lekko uchylone drzwi bo co jak co ale byłem tylko i jedynie na bokserkach a lato to, to jeszcze nie było. Obmierzyłem chłopaka, był dość wysportowany i wysoki.
- Witaj, Louisie. Jesteś sam? Musimy porozmawiać, dobrze wiesz o czym. - zaczął od razu do rzeczy. Ruchem ręki wskazałem park, sygnalizując że tam mamy porozmawiać.
- Poczekaj, wciągnę portki i możemy się tam przejść. - zamknąłem na chwilę drzwi wpuszczając mężczyznę do przedpokoju. Jednym sprawnym ruchem ubrałem się w czarne spodnie i jakąś żółtą bluzę.
Przechadzając się wzdłuż alejki dla pieszych wyciągnąłem paczuszkę z papierosami. Wystawiłem ją w kierunku blondyna. Poczęstował się.
- Więc słucham, co musisz mi opowiedzieć.
- Co tu dużo mówić.. Wplątujesz się w gówno.. - mówił co chwila przerywając by zaciągnąć się papierosem.- pełno ustawek i innych równie głupich rzeczy. Jutro o 19 jedziemy do Londynu by załatwić sprawy. Głównie ściągnąć długi. Ubierz się w normalne ciuchy i niczym nie wyróżniaj. Dlatego cię tak nachodzę dzisiaj bo jutro mamy misję. Oczywiście nie będzie ona polegała na grzecznym gadaniu i z tym chyba się liczysz. - uśmiechnął się do mnie, nie pasował mi na gangstera ani żadnego takie alfonsa. Był miły, bardzo. Ale cóż, pozory mylą po prostu się chłopak dobrze kryje.
- Boję się, nie wiem czy chcę zgnić w pierdlu za rozróby.
- Z początku też się bałem ale potrzebowałem pieniędzy, żeby utrzymać mnie i młodszą siostrę po tym gdy nasi rodzice zginęli, utopili się. Siostra do dziś myśli, że pracuję w hurtowni Shina. Jest to troszkę bagnem, bo skąd wiesz czy jutro nie zapuka do ciebie policja. - spojrzał w niebo a w moim umyśle rosło przerażenie.
- Mamy podobne historie. Brak pieniędzy. Moja mama zachorował, a jak sam pewnie wiesz operacje mało nie kosztują. - uroniłem jedną łzę, jak mięczak. Myślałem, że niebieskooki mnie zaraz wyśmieje natomiast on jedynie poklepał mnie dłonią po barku.
- Nie bój się stary, jakoś się ułoży. A póki co musimy trzymać się razem. Przepraszam.. Jestem Liam.
- Louis. - odpowiedziałem krótko i zwięźle. Szliśmy wokół drzew i ławek. Zaczęło się robić późno więc wymieniliśmy się numerami telefonów i każdy się rozszedł w przeciwne strony.e
Liam Payne (27l.) od kiedy jego rodzice zginęli pracuje dla pana Shina. Jest miłym i radosnym chłopakiem mimo tego co musi robić. Nie chce już tego, ale wciąż potrzebuje pieniędzy.
Wyrazy: 788
Litery: 5010
Stanowczo za długi rozdział, gdyż nie staracie się :)) ale jest. Soyeon xx.
Subskrybuj:
Posty (Atom)